czwartek, 18 lipca 2013

Profesor Adrian Demianowski

Obiecałem ostatnio, że napiszę coś o tym, jak zaraziłem się obrazowaniem stereoskopowym. Co prawda bardzo ogólnie pisałem o tym na początku funkcjonownia tego blogu, ale dziwnym trafem kilka pierwszych wpisów jakoś dziwnie mi wcięło (a mówią, że nie kradną w sieci...). Tak więc miałem we Wrocławiu wuja (chociaż to był brat mojej babci, mówiło się do niego wujku). Wujek (Władysław Georgeon) miał uroczą żonę Stanisławę. Ta skolei miała siostrę Marię, która wyszła za mąż za Adriana Demianowskiego. Pan Adrian nie był takim zwykłym, szarym, prostym "ludziem". Był lekarzem psychiatrą. Znalazłem nawet jego życiorys w "Wikipedii". Adrian Demianowski (ur. 7 września 1887 we Lwowie, zm. 29 grudnia 1959) – polski lekarz, prof. psychiatrii AM we Wrocławiu. Urodził się we Lwowie i tam ukończył Wydział Lekarski Uniwersytetu Jana Kazimierza uzyskując tytuł doktora wszech nauk lekarskich, a następnie w roku 1923 Wydział Filozoficzny ze stopniem naukowym doktora filozofii. Habilitował się w tym samym roku jako docent psychiatrii również we Lwowie. Staże specjalizacyjne odbywał w Klinice Neurologiczno-Psychiatrycznej Uniwersytetu Jana Kazimierza pod kierunkiem Henryka Halbana, a następnie w Wiedniu u Juliusa Wagnera-Jauregga i w Zurychu u Eugena Bleulera. W roku 1918 brał udział w obronie Lwowa, w latach 1919-1922 był komendantem Wojskowego Szpitala Psychiatrycznego we Lwowie, za co został wyróżniony Krzyżem Obrony Lwowa i medalem „Orlęta”. Wykłady z psychiatrii prowadził w latach 1924-1939 jako docent psychiatrii, w okresie 1940-1941, tj. do momentu opuszczenia Lwowa przez Armię Czerwoną był kierownikiem katedry psychiatrii w Lwowskim Instytucie Medycznym. Po wojnie w roku 1944 mianowany profesorem nadzwyczajnym psychiatrii, w roku 1946 przeniósł się do Wrocławia, gdzie pracował do śmierci jako kierownik Kliniki Psychiatrycznej Uniwersytetu Wrocławskiego, a potem AM. Klinikę tę organizował od podstaw, gdyż stary budynek kliniki uległ całkowitemu zniszczeniu w trakcie działań wojennych. Przewodniczył Oddziałowi Wrocławskiemu Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, był także członkiem zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Higieny Psychicznej.(...) W roku 1954 przeniesiony z przyczyn politycznych w stan spoczynku, ale w roku 1957 zrehabilitowany powrócił do pracy w katedrze. Nikt jednak nie wie (a ja wiem !!!), że wielką pasją pana profesora była fotografia stereoskopowa. Rejestrował w stereo wszystko co wpadło mu pod rękę (a właściwie w obiektywy swoich aparatów). W domowym archiwum pozostało wiele stereopar z jego licznych zagranicznych wojaży, zdjęcia stereoskopowe robione w celach naukowych (portrety ludzi "psychicznych") jak i cała masa zdjęć trójwymiarowych z cyklu "u cioci na imieninach". Od chwili śmierci profesora Demianowskiego (koniec 1959 roku) zarówno fotografie jak i sprzęt fotograficzny, trafiły na strych do mojego wuja. Kurzyły się tam aż do połowy lat siedemdziesiątych. Wtedy to właśnie uczeń liceum ogólnokształcącego, niejaki Tomek Bielawski (to znaczy ja), z polecenia "wuja" poszedł na strych, by przynieść coś, nie pamiętam już co. Pamietam jednak, że znalazł tam dziwne, drewniane pudło z dwoma okularami. Był to przepiękny stołowy stereoskop firmy ICA. Na pytanie "do czego to służy", wuj opowiedział całą historię swojego szwagra Adriana, mało tego, jeszcze zachęcił do szukania reszty sprzętów trójwymiarowych walających się na strychu, po czym to wszystko lekką reką podarował swojemu ciotecznemu wnukowi. W ten właśnie sposób stałem się właścicielem pięciu aparatów stereoskopowych, dwóch stereoskopów i kilkuset czarno-białych i kolorowych szklanych diapozytywów. A potem to już poszło "siłą rozpędu". Obrazowanie trójwymiarowe wciągnęło mnie bardziej niż myślałem. Najpierw było to bierne kolekcjonowanie starych sprzętów, a potem po namowach członków Polskiego Klubu Stereoskopowego czynne focenie w 3D. Resztę już znacie!



Profesor Adrian Demianowski (część stereopary)

(archiwum domowe)





Zwróćcie uwagę, co pan Profesor trzyma w ręku na wszystkich trzech fotografiach. Jest to futerał od stereoskopowego aparatu Voigtlaender - Stereflektoskop formatu 4,5x10,7 cm. Właśnie między innymi ten aparat znalazłem na "wujkowym" strychu.

6 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie stare fotografie i jednocześnie ubolewam, że mojej rodziny nie było stać na takie zdjęcie (przed wojną). Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa historia! Najbardziej mnie w niej zadziwia, jak szerokie były zainteresowania (i kompetencje!) dawnych ludzi nauki. Dzisiaj, jeśli ktoś specjalizuje się w psychiatrii (najczęściej w jakimś jednym wycinku, badając jakieś lewe odgałęzienie prawego nerwu błędnego) ;) to już nie ma na nic innego czasu. Tymczasem pan Profesor, jak czytam, miał jeszcze fakultet filozoficzny ukończony, a na dodatek przecierał szlaki w stereoskopowej fotografii. Niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  3. I myślę, że właśnie dlatego warto pisaćo takich ludziach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję bardzo za wspomnienie o wielkim polskim lekarzu i humaniście. Mój śp. ojciec Ireneusz Pluta na IV i V roku ( rocznik 1948-1953 wydziału lekarskiego wrocławskiej AM) miał wykłady z Panem Profesorem a w 1953 składał egzamin z psychiatrii. Koledzy z roku ojca bardzo ciepło wspominają Pana Profesora. Nieśmiało proszę o rozszerzenie wspomnienia o Panu Profesorze- min o Jego okresie lwowskim, okupacji, początkach we Wrocławiu i represji jakim został poddany Pan Profesor.

    OdpowiedzUsuń
  5. Paine Tomaszu,
    Wyglada na to ze nasze rodziny sa ze soba powiazane.
    Zona Profesora, Maria I jej siostra Stasia byly ciotkami mojego taty.
    W latach 60tych odwiedzalismy dom przy ulicy Braci Gierymskich we Wroclawiu.
    Pamietam pana Wladyslawa. Niestety Prof. Demianowski juz nie zyl.
    Ten wspanialy artykul obudzil we mnie wspomnienia z mlodosci.
    Dziekuje
    Anna

    OdpowiedzUsuń
  6. Pani Aniu! Bardzo się cieszę z pani komentarza. To najlepszy dowód, że fotografia stereoskopowa łączy ludzi! :) A tak poważnie, profesora nie znałem w ogóle (jestem rocznik 1960), Marię i jej mamę pamiętam jak przez mgłę, Stasię i Dunka bardzo dobrze. Może i my kiedyś spotkalismy się "na Gierymskich" i biegalismy po ogrodzie... Ja uwielbiałem jeździć windą kuchenną. Sam Dunek mnie nią woził! :) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

London in 3D - litewskie anaglify.

Kolejny album zdjęć stereoskopowych, którym chciałbym się z Wami podzielić, to "London in 3D". Tytuł ten już parokrotnie przewijał...