Nie miałem wczoraj co robić, więc postanowiłem odświeżyć (czytaj: odkurzyć) aparaty stojące sobie godnie w moich szafkach. A że samo odkurzanie jest bardzo monotonne policzyłem sobie, ile tego towaru tam stoi. I wiecie ile mi wyszło? Sto jeden!!! Tyle co dalmatyńczyków w filmie. Zacząłem się zastanawiać czego jeszcze nie widzieliście i znalazłem dziada, a właściwie dziadka, bo jak inaczej można powiedzieć o aparaciku z końca dziewiętnastego wieku. Stereo Instantograph to dzieło angielskiej firmy Lancaster & Son. Pan Lancaster założył swoją firmę w Birmingham, w 1835 roku. Był optykiem i wytwórcą okularów, a w przemysł fotograficzny włączył się około roku 1876. Po kilku latach działalności, w 1882 roku, Lancaster zaprezentował serię trzech aparatów polowych na suche płyty. Były to Le Mervellieux, Le Meritore i Instantograph. Każdy z tych aparatów produkowany był zarówno w wersji zwykłej jak i stereoskopowej. Zbudowany z polerowanego mahoniu z mosiężnymi okuciami Stereo Instantograph jest poszerzoną wersją popularnego modelu jednoobiektywowego. Jak podano w ulotce reklamowej z 1891 roku, aparat produkowany był w dwóch formatach, jako model 421 na płyty 6-3/4 x 3-1/4 cala (ok. 17,1 x 8,25 cm.) i jako model 422 na płyty 7-1/4 x 4-1/2 cala (ok. 18,4 x 11,4 cm.). Aparat ten miał przesuwaną w pionie czołówkę oraz pochylaną tylną ścianę. Pokazany na zdjęciu egzemplarz jest wspaniałym przykładem modelu 421 z przepięknymi obiektywami Lancaster Instantaneous i z bardzo rzadkim mieszkiem z błękitnej skóry. W tamtych czasach aparat dostarczany był z niewyjmowalnym separatorem (wewnętrzna przegroda dzieląca obie stereopary), kasetą na płyty oraz rzadko obecnie spotykaną mosiężna przykrywką na oba obiektywy, mogącą służyć jako prosta migawka. Niestety tej ostatniej nie posiadam, a szkoda wielka... Może spróbowałbym machnąć jakiś mokry kolodion albo albuminkę jak za dobrych czasów tradycyjnej fotografii, bo na razie tylko cyfra i cyfra...
Lancaster Instantograph 421 z ok. 1890 roku.
Logo firmy J. Lancaster & Son na aparacie.
No cóż, jesienne porządki mają to do siebie, że można nagle znależć coś, co się już od dawna ma, ale się o tym zapomniało. I odkrywasz to coś ze zdumieniem i radością, jakbyś trzymał to w rękach po raz pierwszy.Czy wyczyściłeś też aparaty, które stoją sobie grzecznie na zdjęciu u góry blogu? Chyba tak, bo oczka im się pięknie świecą. Ciekawe, czy widzą nas stereoskopowo...Pozdrawiam, machając Ci ścierką od kurzu.Wojtek
OdpowiedzUsuń