Z biegiem lat, szczególnie pod koniec dwudziestego wieku (jak to się wydaje dawno), postępowała stopniowa automatyzacja aparatów kompaktowych. Konstruktorzy zaczęli przenosić do nich rozwiązania z lustrzanek małoobrazkowych takie jak: światłomierz, silnik przewijający film i cofający go, czytnik kodu DX, samowyzwalacz, transfokator (obiektyw zoom), a jak jeszcze wmontowano do "downka" (czytaj: dałnka, to kolejna nazwa aparatu kompaktowego) lampę błyskową, osiągnięto szczyt marzeń "niedzielnego fotografa". Wydawałoby się, że już nic więcej nie można wymyśleć, kiedy nagle poczciwą "kliszę" zastąpiono matrycą cyfrową i fotografia analogowa błyskawicznie odeszła na boczny tor. Aparaty zmniejszyły swoje rozmiary i naprawdę nie odstępują nas na krok. Często i gęsto zapominamy, że mamy je przy sobie. Ile razy widzę coś, co warto uwiecznić. Pierwsza myśl: "Cholera, szkoda, nie mam aparatu...", a zaraz potem: "...jak to nie mam, przecież w kieszeni jest komórka!!!"
Nishika 3d N 9000 1991
Nimstec 1995
Kalimar 3d 1996
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz