środa, 26 września 2012

Tru-Vue

W 1931 roku w Rock Island (stan Illinois,  USA) powstała firma Tru-Vue Inc.   Dwa lata po jej założeniu,  tuż po wystawie "Century of Progress Exposition" w Chicago,  zaczęła święcić triumfy,  a to wszystko za sprawą niewielkiego urządzenia,  które błyskawicznie zyskało wielką popularność w całych Stanach.  Była to malutka,  filigranowa ale jakże doskonała przeglądarka do zdjęć stereoskopowych.  Nazwano ją po prostu Tru-Vue.  Stereoskop ten jako pierwszy wykorzystywał film małoobrazkowy (35 mm) w całości,  bez potrzeby pakowania obrazków w ramki.  Na kliszy (oczywiście Tru-Vue produkował specjalne zestawy klisz z obrazami 3d) mieściło się 28 zdjęć czyli 14 stereopar.  Błonę wkładało się z boku przeglądarki i przesuwało suwakiem,  którego element wchodził w perforację filmu i ustawiał obrazek naprzeciwko oka oglądającego.  Pierwszy model stereoskopu Tru-Vue (powstały w 1933 roku) wykonany był z bakelitu z gładką,  metalową płytą przednią.  Ponieważ produkowany on był przed uzyskaniem patentu,  na obudowie widniał napis "Pat. APL'D For".  W drugim modelu z 1934 roku (już opatentowanym) farba na przedniej płycie wyglądała jakby była zamarznięta,  a z tyłu wybity był numer "U.S.Patent 90564".  Kształtem oba modele nie różniły się praktycznie niczym.   I kto by przypuszczał,  że takie małe coś zrobi tak dużo dla historii obrazowania stereoskopowego.  Przeglądarki Tru-Vue wypełniły bowiem hstoryczną lukę między popularnymi obrazami Holmesa a krążkami View-Mastera. 

 

 

Stereoskop Tru-Vue                         1934

 

"Zamrożony" lakier na przedniej ściance przeglądarki,  charakterystyczny dla drugiego modelu urządzenia.

 

Tru-Vue z oryginalną kliszą z 1935 roku.

 

 

 

piątek, 21 września 2012

Videon

Dzisiaj przyjrzymy się dokładniej małoobrazkowemu aparacikowi Videon,  wyprodukowanemu przez Stereocrafters Inc. w Milwaukee w stanie Wisconsin (naturalnie w USA).  Co do daty produkcji aparatu są duże rozbieżności.  Jedne źrodła podają,  że Videon powstał w 1950 roku,  a inne odmładzają go o trzy latka.  Co by nie było,  aparat był,  jest i pewnie jeszcze długo będzie (u kolekcjonerów).  Videon robi zdjęcia formatu 24 x 25,5 mm co stwierdziłem sam osobiście (na niektórych mądrych stronach można znaleźć informacje,  że 24 x 23 mm).  Aparat ma dwa obiektywy Ilex Stereon Anastigmat 35 mm / f 3,5,  rozstawione od siebie w odległości 7 cm.  Przysłona tęczówkowa o wartościach 3,5,  4,  5,6  8,  11 i 16 regulowana jest w obu soczewkach jednocześnie za pomocą suwaka umieszczonego pod lewym obiektywem.  Podobny suwak pod prawym ustawia migawkę (centralną) od 1/10 sekundy poprzez 1/25,  1/50,  1/100,  B i T.  Ostrość od 3 stóp do nieskończoności nastawiana jest dźwignią łaczącą oba obiektywy w górnej części płyty czołowej.  Prosty,  lunetkowy celownik,  licznik zdjęć i gniazdo lampy błyskowej,  dopełniają resztę.  Videon miał dwie duże wady.  Pierwszą było (i pewnie jeszcze jest) to,  że mosiężna rolka przewijająca kliszę,  bardzo często uszkadzała perforację.  Drugą,  to brak zabezpieczenia podwójnej ekspozycji.  Ogólnie stwierdzić nalezy,  że aparat nie bardzo udał się pomysłodawcom,  i choć  w 1955 roku doczekał się drugiej wersji (Videon II) nie zaskarbił sobie przychylności wśród pasjonatów 3D w Stanach i na świecie.  Nie ma co ukrywać...  byli lepsi!

 

Videon                          1950 (53?)

 

Aparat otwarty,  wystarczy włożyć film i focić!

niedziela, 16 września 2012

Artykuł w "Spotkaniach..."

Kiedy zupełnie niedawno sprzątałem na półkach (chyba się starzeję bo nie mam co robić,  tylko porządki) wpadł mi w ręce stary numer miesięcznika "Spotkania z zabytkami" z grudnia 1999 roku.  Wzrok mój od razu przykuł tytuł "Fotoplastikon" umieszczony na okładce.  Odłożyłem ścierkę od kurzu i oddałem się lekturze artykułu autorstwa Marii Bryzgalskiej.  Tekst tak bardzo mi się spodobał,  że postanowiłem w całości Wam go przytoczyć.  Usiądźcie sobie więc w spokoju,  zróbcie dobrą kawę i poświęćcie kilka minut na "fotoplastikonowe refleksje".  Otóż...

Kolebką fotoplastikonu był Berlin,  w którym wrocławianin ,  August Fuhrman,  umożliwił szerokiej publiczności oglądanie widoków dalekiego świata w lokalu o szumnej nazwie „Kaiser Panorama”.  Uczynił to dzięki zastosowaniu stereoskopu,  umożliwiającego otrzymywanie obrazów dających wrażenie trójwymiarowości.  Kilkanaście par okularów wmontowano w walec,  a w jego wnętrzu umieszczono urządzenie obracające pierścień z przymocowanymi doń zdjęciami.  W ten sposób można było obejrzeć całą przeznaczoną na seans serię,  nie ruszając się z miejsca.  Cel przedsięwzięcia był wielce podniosły – umiłowana przez wiek XIX edukacja.  Po abdykacji cesarza Wilhelma zmieniono nazwę rozrośniętej już solidnie firmy na „Welt Panorama”.  Zapobiegliwi berlińczycy nie tylko pilnowali własnej klienteli,  lecz także produkowali programy,  zakładali filie w całej Europie i przez długi czas pozostawali monopolistami.  Najprawdopodobniej warszawskie fotoplastikony również podlegały Berlinowi.  Pierwszy,  mieszczący się przy ul. Chmielnej warszawski fotoplastikon – zniszczony w Powstaniu Warszawskim – przybył do nas w 1901 r.  przez Kraków,  ale wszystkie programy z tamtego okresu sygnowane były przez berlińską „Panoramę”.  Człowieka,  który na początku naszego wieku zdecydował się otworzyć w Warszawie fotoplastikon w Alejach Jerozolimskich uważano zapewne za wyjątkowo praktycznego.  Dla niezliczonych podróżnych,  odprowadzających,  oczekujących,  słowem wszystkich,  którzy znaleźli się w tej części miasta z powodu dworca Drogi Żelaznej Warszawsko – Wiedeńskiej taka rozrywka była zbawieniem.  Któż bowiem nie pragnie skrócić nużącego czasu oczekiwania przez podziwianie odległych miast,  nowoczesnych wynalazków czy obcych mód.  A ileż potem zajmujących tematów do konwersacji na długie godziny jazdy!  Publiczność wypełniała szczelnie niewielkie pomieszczenie,  co oszczędziło właścicielowi wydatków na reklamę w prasie,  ale tym samym utrudniło przyszłym szperaczom odtworzenie historii tego miejsca.  Dzisiaj nie znamy nazwisk tych pionierów nowoczesności i postępu. Nawet w czasie ostatniej wojny spragnieni obrazu warszawiacy często odwiedzali fotoplastikon.  Ciężkie czasy zaczęły się dopiero po 1945 roku.  i to nie z powodu braku frekwencji.  Pojawiali się kolejni piewcy przyszłości i wyraźnie przeszkadzała im konfrontacja rzeczywistości utrwalonej w sepii z „Nowym Wspaniałym Światem” za bramą kamienicy. Pierwszą zjadliwą notatkę wydrukował „Express Wieczorny” w 1946 r.  Jej tytuł:  „Braku widowisk w Warszawie nie zastąpi skromny Fotoplastikon” nie był jeszcze niepokojący.  Dopiero określenie „prymitywne kino”,  „jedyna impreza”,  i przymiotniki „rzutki” i „sprytny”,  obok rzeczownika – „właściciel” ujawniły,  po czyjej stronie nie ma sympatii autora.  Poza tym nadchodziły lata upojenia lotami kosmicznymi i nylonem,  więc mimo odwiedzin wiernych bywalców,  marzycieli i wagarowiczów,  widać było wyraźnie,  że dni największej świetności minęły.  Propozycja przekazania aparatury i około 3 tysięcy zdjęć do muzeum wyglądał na jedyną szansę ratunku.  Jednak jakiś dobry duch miasta ocalił dla nas tak urządzenia,  jak i kamienicę przy Alejach Jerozolimskich.  W dokumentach z początku lat siedemdziesiątych zapisano,  że fotoplastikon nabył drogą kupna pan Józef Chudy.  Niewiele go pamiętam,  ale jego niewyczerpana cierpliwość pozwalała na wielokrotne obejrzenie tego samego programu i to bez pobierania dodatkowej opłaty.  Jeszcze do dzisiaj brzmią mi w uszach perswazje pana Józefa,  kiedy moja Mama wyciągała mnie z tego przybytku nieustającej radości  po jednym pełnym obrocie bębna.  Uważała za nadużycie korzystanie z takiej uprzejmości,  a nie chciała sprawiać przykrości starszemu panu żądaniem kolejnego biletu.  Inni jednak pozostawali – każdy ze swoich powodów.  Ci pamiętający cokolwiek przed budową Nowej Huty,  wracali do swojej młodości,  innych bawiła egzotyka i retro (najstarsze zdjęcie z 1876 r. – otwarcie Kanału Sueskiego).  Jeszcze inni łaknęli wieści z zachodu,  zbiory bowiem powiększały się dzięki zdjęciom wykonywanym współcześnie i przywożonym,  np. przez zaprzyjaźnionych marynarzy.  Pewnego dnia okulary w elewacji frontowej przy bramie przestały być zapowiedzią szczęścia.  Zmarł pan Józef,  fotoplastikon zamknięto.  Był rok 1979.  I znowu jakieś dobre wyższe moce wzięły sprawy w swoje ręce.  W dom państwa Chudych weszła prześliczna ciemnooka i ciemnowłosa dziewczyna Beata,  nauczycielka historii.  Została żoną Tomasza Chudego.  1 czerwca 1992 roku. fotoplastikon ruszył.  Odnaleźli do niego drogę starzy przyjaciele,  czasem przypadkiem zaczęli wpadać cudzoziemcy i zachwyceni powracali wielokrotnie,  nie zrażeni nawet widokiem zdewastowanego podwórka.  Księga pamiątkowa zapełniła się obcojęzycznymi wpisami.  Jest nawet japoński!  Są dni,  kiedy w małej salce słyszy się częściej angielski czy francuski niż ojczysty język.  Znowu sprawdza się powiedzenie,  że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.  Coraz częściej padają propozycje sprzedaży maszynerii i zbiorów za granicę,  ale szczęśliwie Tomek Chudy puszcza je mimo uszu. Żona i ciągle rosnące grono przyjaciół podnoszą go na duchu.  Niektórzy nawet starają się powiększyć kolekcję fotografii.  W pokoiku na zapleczu stoi frywolne zdjęcie zrobione niedawno przez Czechów,  których cieszy pokazywanie w ręcznych przeglądarkach (robionych współcześnie według starych wzorów) upończoszonych muz dusznych buduarów CK Austrii.  Czy to jedyny taki eksponat,  czy tylko wrodzony takt Tomka oszczędza niewinny wzrok kobiet i dzieci?  Zresztą kobiety,  dzieci,  emeryci,  artyści i inne słabe istoty są tu darzone szczególnymi względami.  Szybko czują się jak u siebie w domu,  przeżywają wraz z gospodarzami ich radości i smutki.  Narastająca nieobecność człowieka o twarzy hiszpańskiego ascety i oczach dziecka,  poety Tomasza Chudego,  ojca Tomka,  jest coraz bardziej odczuwalna.  Natomiast pojawienie się fotoplastikonu w konkursie „Gazety Stołecznej” - Moje miejsce magiczne,  sprawiło przyjemność wszystkim.  Obudziło nadzieję na większą popularność wśród rodaków,  którzy najwyraźniej tęsknią za czymś kameralnym.  Tylko czasem łatwiej im wejść do opisanego w magazynach z górnych półek wnętrza pełnego stylizowanych „na starocie” mebli,  pochwalić oszczędnym słówkiem „znośnie” i ponarzekać na brak tradycji i atmosfery w „warszawce”.  Nie deprecjonuję nowych miejsc w mieście. To dobrze,  że się pojawiają,  a wygląd ich wreszcie nie straszy klientów. Chciałabym tylko,  żebyśmy dostrzegali czar tego miasta tam,  gdzie on istnieje naprawdę.  Może polega właśnie na odkrywaniu czegoś,  co według wszelkich znaków na niebie i ziemi już dawno powinno nie istnieć...  To właśnie okulary fotoplastikonu są jak porzucone teksty sztuk dawno odegranych.  Odsłona pierwsza – scena ślizgawki na Placu Wareckim.  Odsłona druga – ekskluzywny Prudential na Placu Napoleona.  Odsłona trzecia – zaaferowany człowiek z teczką biegnie przez Plac Powstańców do Hotelu „Warszawa”.  Trzy różne nazwy,  zmieniony krajobraz architektoniczny,  to samo miejsce.  Powraca tu stale motyw przemieszanych dekoracji teatralnych.  Aktorzy,  którzy je zwykle rozumieli,  nie żyją lub grają w innej sztuce,  na innych deskach.  Ci przybyli obecnie chcą być koniecznie przyjęci do starego zespołu.  Nie rozumieją,  że dotychczas było to miejsce dla wędrowców.  Poezja fotoplastikonu tkwi w rozumieniu tego,  co pozostało.  W łączeniu w naszej wyobraźni stojących w rozproszeniu domów z nieistniejącymi pierzejami ulic,  trochę jak w zabawie „połącz kropki”.  Spróbujmy się w nią pobawić i nacieszyć tą szparą,  przez który widać świat istniejący gdzie indziej.

                                                                                                                                   Maria Bryzgalska

I co Wy na to?  Bo ja,  dziękuję pani Marii za tak ciepły i wzruszający tekst.  Przypominam,  że słowa te napisane były trzynaście lat temu,  kiedy nikt nie przypuszczał,  że Fotoplastikon z Alej Jerozolimskich odrodzi się na nowo dzięki staraniom Muzeum Powstania Warszawskiego.

 

 

Spotkania z zabytkami  -  grudzień 1999.

 

 

Artykuł pani Marii Bryzgalskiej.

wtorek, 11 września 2012

New York, New York...

Jeżeli mielibyście ochotę zobaczyć magiczne miasto w magicznym miejscu,  to spieszcie do Warszawskiego Fotoplastikonu.  Właśnie tutaj, dzięki staraniom Muzeum Powstania Warszawskiego,  możemy obejrzeć 47 stereoskopowych obrazów Nowego Jorku z lat 1930-1960.  Nowy Jork - miasto,  w którym czuje się cały świat.  Niby amerykańskie,  ale...  nie ma tu Amerykanów.  To jest właśnie największa jego magia.  Każdy kto tu mieszka,  eksponuje swoją kulturę i tradycję,  żyjąc tak,  jakby był u siebie w domu.  Tylko Nowy Jork jest ojczyzną białych,  czarnych i żółtych...  Tak było,  jest i pewnie będzie,  bo mimo ciągłego pośpiechu,  mnogości (Nowy Jork  przepełniony jest bowiem wszystkim co możliwe) oraz nieustannego hałasu ciągną tu zewsząd ludzie spragnieni tej niepowtarzalnej atmosfery.  Kiedy patrzy się na zdjęcia lub kręcone tu filmy,  zawsze wiadomo,  że to właśnie Nowy Jork,  a nie żadne inne miejsce na ziemi.  Nie inaczej jest w przypadku fotografii prezentowanych na wystawie.  Przy dźwiękach przebojów rodem z Broadway-u,  w towarzystwie samego Franka Sinatry,  odwiedzamy Manhattan,  Brooklyn,  Bronx,  Queens i Staten Island,  by poczuć ten niepowtarzalny i jakże charakterystyczny nowojorski klimat.  Czegóż więcej do szczęścia potrzeba???  No,  może kawałek pizzy albo hot-doga...  Wystawa "New York,  New York..."  czynna będzie do 3 października.

 

Katedra nowojorskich drapaczy - Empire State Building.

 

Ulica Manhattanu.

 

Cukrownia w Brooklynie.

 

Bronx - stadion Jankesów.

środa, 5 września 2012

"PKS-em po świecie" w Tuplicach

Wystawa zdjęć trójwymiarowych członków Polskiego Klubu Stereoskopowego "PKS-em po świecie" tym razem zawitała do Tuplic (powiat żarski,  województwo lubuskie).  Właśnie tutaj,  w niewielkiej,  bo liczącej około 1600 osób miejscowości,  z okazji Gminnych Dożynek,  mieszkańcy gminy (i nie tylko) mogli obejrzeć czterdzieści anaglifów pokazywanych już wcześniej w Rybniku i Gorzowie Wielkopolskim.  Specjalnie dla Tupliczan wystawę wzbogacono o kilka fotografii zrobionych na terenie tej gminy.  Autorem ich jest Dariusz Wypych (członek PKS-u),  z zawodu nauczyciel informatyki w miejscowym Zespole Szkół a  z zamiłowania fotograf.  Wszystkie zdjęcia zaprezentowane zostały 2 września w sali Sezam.  A jak zostały przyjęte? Według relacji Dariusza:  Wystawa cieszyła się dość dużą popularnością (nie notowałem, ale odwiedzających było na pewno powyżej 100 osób) i była niewątpliwie jedną z atrakcji odbywających się w tym dniu Dożynek Gminnych.  Na większości zwiedzających prace wywoływały wielkie pozytywne wrażenie,  pytano również o technikę wykonywania zdjęć trójwymiarowych, sprzęt itp.  A oto,  co ja znalazłem na ten temat na stronie BIP Urzędu Gminy w Tuplicach:  Nie sposób pominąć informacji o  zorganizowanej przez P.  Dariusza Wypycha,  członka Polskiego Klubu Stereoskopowego (PKS),  wystawie zdjęć 3D pt.  "PKS-em po świecie".  Dzięki specjalnym okularom mogliśmy obejrzeć stereoskopowe zdjęcia różnych zakątków świata.  Efektu trójwymiarowości nie sposób opisać słowami,  trzeba to po prostu zobaczyć.  Kto nie widział może tylko żałować.  Wystawa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem i z niecierpliwością będziemy czekać na kolejną.  No i super!  Przecież nie ma nic przyjemniejszego dla autora jak pozytywny odbiór jego prac.  I to wszystko jedno,  czy pokazywane są w wielkich miastach czy w małych miejscowościach.

 

Program Dożynek Gminnych w Tuplicach.

 

Sprawca tego całego zamieszania,  Dariusz Wypych (na pierwszym planie),  rozmawia z panią sekretarz.

(fot.  Gabriela Wypych)

  

Anaglify Darka promowały gminę Tuplice w bardzo oryginalny sposób.

(fot.  Dariusz Wypych)

 

Ale i zdjęcia ze świata wzbudzały zainteresowanie.

(fot.  Dariusz Wypych)

 

PKS-owska wystawa w sali Sezam przyciągnęła nie tylko ludzi...

(fot.  Dariusz Wypych)

 

Przybyła także psia arystokracja - Cavalier King Charles Spaniel.  Tylko dlaczego bez okularów?  Może w królewskich sferach nie przystoi?

(fot.  Dariusz Wypych)

sobota, 1 września 2012

Beirette SL 100 Stereo

Stereoskopowe samoróbki dość często ukazywały się w moim blogu.  W trudnych dla pasjonatów fotografii trójwymiarowej czasach,  z powodu braku sprzętów,  radzili sobie oni jak mogli i wymyślali rozmaite hybrydy na bazie popularnych i tanich aparatów.  Pokazywałem już Smieny,  Lomo,  Zorki,  krzyżówkę Smieny i Zenita,  a dzisiaj pokażę Beirette SL 100.  Aparat ten produkowany był w Niemieckiej Republice Demokratycznej (nie szukajcie tego kraju na mapach, bo go już nie ma) od 1973 do 1985 roku.  Ten prosty kompakcik przeznaczony został dla dzieci i początkujących amatorów fotografii.  Wyposażony był w dwusoczewkowy obiektyw Chromar o ogniskowej 52 mm.  z trzema zakresami ustawiania ostrości:  1-3 m ,  3-8 m  i 8 m  do nieskończoności.  Prosta migawka (gilotynowa) nie powalała swoimi osiągnięciami i umożliwiała wykonywanie zdjęć w czasach 1/30 (piktogram chmurki z błyskawicą),  1/125 (słoneczko) i B a wszystko to przy stałej przysłonie f:11.  Film przesuwany był prostym suwakiem zsynchronizowanym z blokadą podwójnej ekspozycji.  A jak już mówimy o filmie,  to w Beirette zastosowano małoobrazkowy film (35 mm),  tyle że typu SL na 12 klatek formatu 24x36 mm.  W typie SL klisza wędrowała z kasety do kasety bo aparat nie miał opcji przewijania filmu do tyłu.  Prezentowana poniżej wersja stereoskopowa Beirette wykonana była (pewnie gdzieś w garażu) podobnie jak sowiecka Smiena.  Została więc odpowiednio sklejona z dwóch z dwóch pojedyńczych aparatów.  Konstruktor wymyślił sobie bazę 76 mm. i zdjął blokadę powójnej ekspozycji co jest w zupełności usprawiedliwione ze względu na specyficzne przewijanie filmu raz o jedną a raz o dwie klatki.  Wyzwolenie obu migawek następuje za pomocą podwójnego wężyka spustowego a na filmie mamy 6 (słownie: sześć) stereopar.  Całość mimo swoich lat dobrze trzyma się kupy,  choć klej już miejscami puszcza a suwaki przesuwu filmu "deczko" się zacinają.  Nie namawiajcie mnie,  nie będę tym sprzęcichem robił zdjęć.  Niech stoi obok innych "prac ręcznych".

 

Beirette SL 100 Stereo                                     1973-1985